niedziela, 22 grudnia 2013

Wesołych Świąt

 


Miłości, co ważniejsza od dóbr świata tego
zdrowia, by przetrwać chwile złego
pracy, co życiu sens nadaje
przyjaciela, co zawsze jak anioł staje...



piątek, 20 grudnia 2013

Karpe diem


A na koniec, tak a propos Carpe diem - w trakcie swoich wędrówek zdarzyło mi się
o tej nazwie widzieć cukiernię, a także zakład pogrzebowy. 


Zbrodnia doskonała





Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Mimo wszystko Zuzanna lubiła je. W tym całym świątecznym uniesieniu bywało, iż mąż czy syn przez chwile dostrzegali ją, uraczyli ciepłym słowem, a nawet pochwalili. No i przez całe trzy dni byli ze sobą razem.
Tegoroczne zapowiadały się inaczej. Początkiem grudnia mąż wymyślił świąteczny wyjazd na narty. Do Austrii. Nie określił kto jedzie, więc zamigotała w niej iskierka nadziei, że może tym razem zabiorą ją ze sobą. Przez cały grudzień wyczekiwała na to jedno, jedyne słowo. Tłumaczyła sobie: pewnie trzymają mnie w niepewności, powiedzą mi dopiero przy wigilijnym stole. Przecież lubię narty, dobrze jeżdżę, mam prawie cały sprzęt, brakuje tylko gogli.
Tymczasem mąż z synem poświęcali każdą wolną chwilę na planowanie wyjazdu, przygotowywanie sprzętu i kompletowanie ciepłej odzieży. Pojechali też kupić nowy aparat fotograficzny.

Nadeszła Wigilia.
- Wiesz Kochanie, ten karp wyszedł Ci nawet bardzo smaczny. Co prawda mógłby być trochę bardziej słony, a panierka bardziej chrupka, ale to przecież mało znaczące szczegóły – mąż był w dobrym nastroju.
- A teraz – dodał po chwili – prezenty i idziemy spać, bo jutro, skoro świt jedziemy – uśmiechnął się do syna.
Na słowo: prezenty, Zuza mimowolnie spojrzała pod choinkę. Jeden prezent wyróżniał się, był zapakowany inaczej niż reszta, którą dzień wcześniej pakowała późnym wieczorem. Serce zabiło jej mocniej.
- Może to gogle? - pomyślała.
Syn podszedł do choinki, podniósł go i podał jej mówiąc:
- To dla Ciebie mamo.
Nerwowo rozdarła papier i otworzyła pudełko. W środku był czerwony, polarowy koc.
- Kochanie, my jutro jedziemy, zostajesz sama, więc przyda Ci się, byś nie marzła. Od jutra zmniejszyłem temperaturę na piecu. Wiesz jaki ten gaz drogi, nie ma sensu grzać tak mocno, gdy nas nie będzie – dodało przepraszającym tonem.

Zuzanna jeszcze raz obeszła wszystkie pokoje, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Na koniec zajrzała do kuchni. Pomyślała, że jeszcze sprawdzi temperaturę na termometrze.
- Zimno, muszę się ciepło ubraćabsurdalność tej myśli lekko rozbawiła ją, ale wróciła do sypialni po ciepły, polarowy koc. Starannie złożyła go wkostkę, wzięła pod pachę i wyszła, uprzednio gasząc światło i zamykając drzwi na oba zamki.

- Kiedy ostatni raz widział pan żonę? - zadając pytanie, Minkiewicz, stary, zmęczony życiem detektyw zapalił papierosa.
- Rano, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Zrobiła mi kawę i zapakowała nam kanapki na drogę. Wybieraliśmy się z synem na narty do AustriiAntoni Korski, przystojny, szpakowaty mężczyzna w średnim wieku spojrzał pytająco na paczkę papierosów.
- Oczywiście, proszę się poczęstowaćdetektyw podał zapałki, dodając: - proszę mi opisać żonę, jak mogła być ubrana, jak wyglądała. Może jakieś istotne szczegóły wyglądu?
- Wie pan, wyglądała tak normalnie, jak to kobieta... Piersi i tak dalej...
- To może sprecyzujęwszedł mu w słowo Minkiewiczjakie miała włosy, kolor oczu, sylwetka, jakieś znamiona.
- Włosy miała takie trochę długie. Chyba szatynka. Wie Pan jak kobiety często zmieniają kolor włosów, nie można za nimi nadążyć  dodał przepraszającym tonem puszczając oko.
- A oczy? - przesłuchującego nie bardzo rozbawił kiepski dowcip.
- Czarne... Nie, zielone. Tak, zielone. A na twarzy miała zmarszczki, dużo zmarszczek. Wie Pan, tyle razy jej mówiłemkontynuowałżeby kupiła sobie jakiś krem, bo nie można patrzyć na jej twarz, ale ona mnie nie słuchała. Wyglądała przez to jakieś dziesięć lat starzej.
- Rozumiem, a sylwetka? Jak wyglądała? - detektyw spytał robiąc na boku notatki.
- Ona gruba była. Cały czas jadła. Nawet nocami wstawała i szperała w lodówce. Tyle razy z synem jej mówiliśmy, żeby przestała, bo jak tu później pokazać się na plaży. Ale ona jak zwykle nas nie słuchałaAntoni zaciągnął się papierosem. Był wyraźnie poirytowany. Minkiewicz znowu coś zanotował, po czym spytał:
- A jak mogła być ubrana? Sprawdzał pan czego brakuje?
- Ona, znaczy Zuza miała tam jakieś swoje fatałaszki. Trudno się w nich połapaćodparło przepraszającym tonem.
- Ale wie pan, zniknął polarowy koc z sypialnidodał po chwili zastanowienia. - Taki czerwony. Kupiliśmy jej z synem pod choinkę, bo narzekała, że nocami jej zimnoKorski był wyraźnie zadowolony, że wreszcie coś konkretnego sobie przypomniał.
- Koc z łożu małżeńskim to podstawastary detektyw nie krył ironii.
- Ma pan racjęAntoni jednak kompletnie jej nie wyczuł - następnego dnia wyjeżdżaliśmy z synem na narty, żona zostawała w domu sama, prosiłem więc by nie paliła tak mocno w piecu.

- Chyba coś mamy panie komisarzumłodszy aspirant Solski wpadł do pokoju Minkiewicza.
- A gdzie pukanie i dzień dobry? Wy mi tu Solski Niesiołowskim czy jakimś innym Brudzińskim nie zajeżdżajcie, bo choć stary jestem, to gnaty poprzetrącamnic tak nie irytowało starego detektywa, jak brak kultury i dobrego wychowania.
- Solski karnie wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Odczekał kilka sekund, po czym zapukał. Gdy usłyszał: - Proszę!, otworzył drzwi, stanął na baczność i wyrecytował:
- Dzień dobry panie komisarzu. Mamy ślad.
- Dzień dobry. MówcieMinkiewicz machnął ręką, tym samym okazując aprobatę dla manier młodszego aspiranta.
- Niecały kilometr od domu jakiś dzieciak, który spacerował z psem, zobaczył coś w krzakach. Jest zawinięte w czerwony koc.

Gdy technicy policyjni zabezpieczyli ślady, komisarz nakazał usunięcie koca. Pod nim, zwinięte w kłębek, leżały zwłoki otyłej kobiety. Minkiewicz wyjął z kieszeni jedyne zdjęcie żony Korskiego, jakie udało się zdobyć i pochylił się nad ciałem.
- To ona, Zuzanna Korskastwierdził po dłuższej chwili.
- Biedaczka, zamarzła tak blisko domu – westchnął młodszy aspirant.
- Wychowywałem się na wsi, mieliśmy wtedy przy budzie starego psa. Miał chyba siedemnaście lat. Był głuchy, ślepawy, ledwo chodził. Ale żal go było uśpić – Solski spojrzał na komisarza z lekkim zdziwieniem.
- I wiecie co młodszy aspirancie? Któregoś dnia postanowił umrzeć. Przez noc wygryzł dziurę w płocie i uciekł. Znaleźliśmy go kilka dni później. Leżał pod krzakiem, martwy, zwinięty w kłębek. Psy tak mają, jak czują zbliżającą się śmierć, albo chcą odejść, to uciekają, by odejść w samotności... – Minkiewicz zamyślił się.
- Smutna historia panie komisarzu. A ja tam myślę, że ta kobieta – wskazał ręką zamarznięte zwłoki Zuzanny - to nieszczęśliwy wypadek.
- Wypadek? - Minkiewicz zapalił papierosato było morderstwo.
- Morderstwo? - Solski nie krył zdumienia.
- Morderstwo panie kolegopowtórzył komisarz. Zabiła obojętność. Zbrodnia doskonała.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...